Grecja na leniucha
Któregoś
razu Agnieszka zaproponowała, żeby trochę poobijać się w Grecji.
Pomyślałam, że to świetna okazja, żeby odwiedzić tą
historyczną krainę. Wyjazd był z
biura podróży, w opcji first minute. Wybrałyśmy dużą wyspę,
zaraz obok lądu stałego - Lefkadę. Nocleg
miałyśmy w małym hoteliku w Nidri, tuż nad morzem. W cenie były
śniadania podawane na tarasie obrośniętym winoroślą, z widokiem
na błękitną wodę i wyspę obok.
Lot
czarterowy z naszymi rodakami przebiegał, jak zwykle, rozrywkowo
(chyba nigdy się nie przyzwyczaję do widoku ludzi wlewających w
siebie wódkę o świcie, na lotnisku i w samolocie). Na
miejscu czekały autokary, które rozwiozły całą ciżbę po
mniejszych i większych hotelach. Jechało
się dosyć długo, ale to głównie przez wiele przystanków po
drodze.
Pokój
w pensjonacie nie był wybitnie ekskluzywny, ale miał wszystko,
czego potrzebowałyśmy do przeżycia w tym gorącym klimacie -
łazienka, klimatyzacja, balkon, mini kuchenka i lodówka. Z
tarasu było bezpośrednie zejście nad morze, na kawałek prywatnej
plaży. Zdarzało się, że byłyśmy na niej tylko we dwie. Leżaki
miałyśmy za darmo, jeśli znosiłyśmy je samodzielnie.
Już
pierwszego dnia miałyśmy małą przygodę. Chciałyśmy zobaczyć
najbliższą okolicę, a że nie popatrzyłyśmy na żadną mapę, to
prowadziła nas intuicja (nie zawsze trzeba jej wierzyć). Zamiast
pójść w lewo, poszłyśmy w prawo. Obejrzałyśmy dużą,
publiczną plażę, a potem maszerowałyśmy wzdłuż krętej drogi
przez 6 km (droga nazywana przez miejscowych "drogą śmierci"
- jak się później okazało). Kiedy spragnione i głodne dotarłyśmy
do knajpki z owocami morza to zamówiłyśmy sobie sporo, a porcje
były gigantyczne - nie do przejedzenia. Przy okazji zapytałam
właściciela knajpy, jak możemy się dostać z powrotem do Nidri.
Zaproponował, że sam nas odwiezie. Przy okazji pogadaliśmy o
listopadowej aurze w Polsce, bo właśnie wtedy nasz kierowca tam się
wybierał.
Dni
mijały nam bardzo leniwie. Były spacery do centrum miasta i
przesiadywanie w porcie, kiedy to wgapiałam się z zachwytem w
przycumowane jachty. Było opalanie się na plaży (albo raczej
siedzenie pod parasolem z książką, bo słońce przypiekało zabójczo).
Było chodzenie po knajpach i objadanie się pysznym, greckim
jedzeniem. Generalnie wszystko na chilloucie.
Któregoś
razu, kiedy to znudziło nam się lenistwo, postanowiłyśmy
przepłynąć się promem na wyspę obok i tam sobie pospacerować.
Wybrałyśmy się zatem do portu w oczekiwaniu na nasz środek
transportu do Spartochori, na wyspie Meganisi. Nie obyło się bez
sytuacji nieprzewidzianych. Między wyspami zapaliły się dwa
jachty, żaglowy i motorowodny. Zza wyspy unosił się słup czarnego
dymu. Grupa oczekujących ludzi robiła się coraz większa. Z oddali
zobaczyłyśmy, że prom pasażerski zmienił się w prom ratowniczy.
Popłynął w kierunku pożaru. My z zaciekawieniem obserwowałyśmy
zdarzenie. Przykro było patrzeć na zwęglone wraki. Moje żeglarskie
serce płakało.
Po
kilku godzinach opóźnienia prom przycumował do wybrzeża i zabrał
pasażerów. Na dół wjechały samochody, na górę weszli ludzie. Bilet
kosztował kilka euro - żaden majątek. Sam rejs trwał chwilę. A
wiało strasznie. Bez długiego rękawa nie ma co się ruszać.
Na
wyspie poszłyśmy na spacer. Żeby dojść do miasteczka trzeba było
wdrapać się na wzgórze, w piekielnym upale. Ale opłacało się,
bo mieścinka była urocza - małe domki z zadbanymi ogródkami,
wąziutkie uliczki, piękne widoki. Do tego wszędzie cisza i spokój,
ludzi niewielu, turystów jeszcze mniej. Pochodziłyśmy, porobiłyśmy
zdjęcia, a później zeszłyśmy nad morze. Tam w knajpie z widokiem
na marinę coś przekąsiłyśmy i gdy zbliżała się godzina promu
powrotnego podreptałyśmy do przystani.
Czekało
już sporo ludzi. To był ostatni prom na Lefkadę. I tak czekaliśmy
i czekaliśmy, wiatr się wzmagał, noc nadchodziła. W porcie
zaczęli się kręcić taksówkarze wodni, którzy mogli przewieźć
ludzi do Nidri za jedyne 50 euro. Aga była mocno zaniepokojona, a ja
już układałam plan, co zrobić, jak przyjdzie nam nocować na
wyspie.
Prom,
bardzo spóźniony, ale jednak przypłynął. Tyle w temacie
punktualności i Grecji. Byłyśmy bardzo zadowolone, że jednak noc spędzimy we własnych łóżkach.
Z
wycieczek bardziej komercyjnych odbyłyśmy jeszcze dwie. Pierwsza to
rejs dookoła wysp. Poszłyśmy do portu w Nidri, poszukałyśmy
tańszych opcji i wybrałyśmy. Łódź była bardzo typową,
turystyczną puszką, do której upchnęli jak najwięcej osób. My
zajęłyśmy miejsce tuż przy kapitanie, żeby mieć dobrą
widoczność i nie musieć się ocierać o innych ludzi.
Opłynęliśmy
Skorpios, Meganisi, minęliśmy Ithakę, i dalej wzdłuż wybrzeża Kefalonii
(niestety najładniejsza plaża akurat się zawaliła). Koło
Kalamos dopłynęliśmy do części kontynentalnej i tam był lunch w
postaci grilla na plaży. Otoczenie było piękne, ale wytrzymać bez
parasola w słońcu to już sport ekstremalny. Podsumowując rejs
jest bardzo fajną opcją spędzania czasu. Gdybym była milionerką,
albo chociaż trochę bogatsza niż jestem to wzięłabym jacht, albo
motorówkę i popływała na własną rękę. Ale, że ta chwila
jeszcze nie nadeszła, to musiał mi wystarczyć taki sposób
pływania.
Drugą
wycieczką, tym razem super komercyjną była wycieczka na Meteory, z
naszego biura podróży. Co, jak co, ale klasztory na skałach po
prostu trzeba zobaczyć. I nie ma, że daleko, że drogo, że dużo
turystów. Trzeba i już. Tak więc jednego, bardzo wczesnego ranka
wsiadłyśmy w podstawiony autokar i ruszyłyśmy, wraz z całym
autokarem Polaków do Meteorów. Owszem, dojazd zajął nam sporo. Po
drodze zabrali nas do sklepu z ikonami i pokazywali, jak się je
robi. Oczywiście najlepiej, jakby ich wyroby kupić w ilościach
hurtowych (nie lubię jak na siłę ktoś mi coś wciska, choćby
faktycznie było ładne).
Później
zostaliśmy zawiezieni do osławionych klasztorów. Miejsce jest
niesamowite. Już z daleka widać ostańce, które wręcz
hipnotyzują. Kiedy wjeżdża się wyżej, krętymi drogami można
ujrzeć kompleksy sakralne. Nie do wszystkich jest bezpośrednie
dojście. My odwiedziliśmy dwa. Wchodziło się do nich stromymi
schodami. Niegdyś wszystko wciągało się za pomocą lin i
wiklinowych koszy - mnichów również. Do tej pory zaopatrzenie
dostarcza się wagonikami powieszonymi na linach między skałami.
Wszystko to sprawia ogromne wrażenie i najlepiej zobaczyć Meteory
na własne oczy.
Grecja
jawi mi się jako kraina lenistwa, słońca i pysznego jedzenia.
Mimo, że plaże są kamieniste, a woda okropnie słona, to nie
zmienia faktu, że w tym kraju można odpocząć. Można poleżeć na
słońcu, albo w cieniu i totalnie się zresetować.
super fotki
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńPiękne zdjęcia i Meteory...uwielbiam!
OdpowiedzUsuńMeteory są niesamowite. Zrobiły na mnie ogromne wrażenie.
UsuńJak miło pooglądać takie piękne ciepłe miejsca kiedy za oknem -11 i już tak bardzo nie mogę doczekac sie wiosny :)
OdpowiedzUsuńJa też!!! A najbardziej lata ;)
UsuńJa bym chętnie zobaczyła na zdjęciach talerze tamtejszych potraw i tego co się je w tamtych rejonach. Bardzo lubię poznawać nowe egzotyczne potrawy i napoje specyficzne dla różnych miejsc na świecie.
OdpowiedzUsuńNiestety nie zawsze się skupiam na jedzeniu, bo jako bezglutenowa wegetarianka i tak nie próbuję wszystkiego i szukam alternatyw. W Grecji pyszne są owoce morza i zwykłe owoce. Nie tak znakomite, jak w Chorwacji, ale warto spróbować.
Usuń